środa, 22 czerwca 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(1)

Przychodzę do hotelu. Zamawiam whisky z lodem. Za ladą barman, który udaje że wyciera szklanki i przygląda mi się z uwagą jakby pilnował złodzieja. Co on mi się tak przygląda? To bardzo nieprzyjemne czuć na sobie takie spojrzenie. Mimo to decyduje się opowiedzieć historię mojego życia właśnie jemu.
Jestem pisarzem polskiego pochodzenia mieszkającym w Los Gatos na obrzeżach San Jose stanu California USA. Wyjechałem z rodzinnego kraju 5 lat temu po tym jak wyrzucono mnie z redakcji za skandaliczny artykuł nawiązujący do tajemniczej śmierci znajomego dziennikarza Igora Trzaskacza, który według mojej wersji zdarzeń został brutalnie pobity przez lokalną policję za głoszenie własnych poglądów. Publiczne przemówienia Trzaskacza nagłaśniane przez media stanowiły niewątpliwe zagrożenie dla obozu rządzącego tym bardziej, że coraz więcej słuchaczy podzielało jego tezy odnośnie malwersacji publicznych pieniędzy i używanie służb mundurowych do eliminacji groźnych przeciwników. Agencje prasowe doniosły oficjalnie o samobójstwie co było w moim przekonaniu sprzeczne z jego zasadami moralnymi.- Naleje mi pan to samo ?- zwróciłem się do barmana, - Dobrze Proszę Pana- odrzekł. I kontynuowałem dalej.
Utrata pracy nie odstraszyła mnie od poszukiwania prawdy. Udało mi się znaleźć w mieszkaniu Igora na odwrocie jego ulubionego obrazu, autorstwa Michała Pędzelka "Projekt o poranku", zaszyfrowaną wiadomość po angielsku: " tam gdzie trzęsie się ziemia tam szukaj znaczenia, na zachód od skrzyżowania Loma Prieta Montaña". Bez trudu uzyskałem informacje z Internetu o trzęsieniu ziemi Loma Prieta które nawiedziło miasto Oakland 17 października 1989r. Wiedziałem gdzie szukać. Wiedziałem też, że Trzaskacz coś odkrył co mogło zaszkodzić premierowi Rychterowi i jego kolegom, dlatego został zamordowany.  Rozwikłanie drugiej części wiadomości, mianowicie " na zachód od skrzyżowania Loma Prieta Montaña", pozostawało nadal niewyjaśnione. Moje wątpliwości zostały rozwiane dopiero tydzień po przyjeździe do San Jose gdy w restauracji, w której się stołowałem dosiadł się do mojego stolika czarnoskóry młody mężczyzna ubrany w koszule w kwiaty, białe lnianie spodnie, sandały i słomkowy kapelusz, który zasłaniał całe jego czoło i oczy przyćmione okularami przeciwsłonecznymi…
            Hotel Los Gatos Lodge przy 50 Los Gatos-Saratoga Road został założony w 1958r. Całość stanowi kompleks budynków podzielonych według stopnia zamożności klienta. Lewą stronę, bliżej basenu, upodobali sobie znani celebryci, bogaci biznesmeni i inni, ze względu na pełen wachlarz atrakcji hotelu. Natomiast prawą ci, których stać tylko na wynajem pokoju i spędzanie czasu popijając drinki na balkonie. Od północy posesja otoczona jest rzędami drzew i krzewów, najgęściej od strony wschodniej. Na południe od hotelu na otwartym terenie zbudowano boisko do rugby i baseballa. Dojazd zajmuje tu 10 minut z międzynarodowego portu lotniczego w Los Gatos. Codziennie obsługiwanych jest tu tysiące podróżnych chętnych zapłacić nawet $259 za noc za apartament z jakuzie. Hotel ponadto organizuje wesela, komunie, wynajmuje sale konferencyjne, siłownie, kasyno itd. Restauracja, w której teraz się znajduję, mieści się na dole przy recepcji. Barman, Jerry Hugh, 45-letni mężczyzna, kawaler z wyboru, wynajmuje pokój w sektorze A. Jerry przerwał mi opowieść gdy zorientował się, że moja szklanka jest znowu pusta.
- Panie Michale, rozumiem znów to samo? – zapytał grzecznie barman.
- Dokładnie Jerry, jeszcze raz polej, ale to będzie ostatni. Czuje że portfel zaczyna mi się kurczyć – dodałem z uśmiechem. Jerry roześmiał się i odparł:
- Przerwałem Panu opowieść akurat w kluczowym momencie. Pozwoli Pan że zafunduje Panu jeszcze jedną whisky z lodem. Zgodziłem się i kontynuowałem dalej.
            Kończyłem jeść wyśmienity omlet z czterech jaj popijając sok z wyciskanych świeżych pomarańczy w Original Joe’s Italian Restaurant przy 301 South 1st Street. Czarnoskóry nieznajomy zwrócił się do mnie po hiszpańsku:
- Buenos días señor, czy mam przyjemność z Panem Michałem Bradeniowskim?
Szczerze powiedziawszy nie znam hiszpańskiego ale gdy wymówił moje nazwisko trochę mnie zaniepokoiło, że może jest szpiegiem. Zwróciłem się do niego po angielsku:
- Kim Pan jest i czego Pan ode mnie chce? – zaakcentowałem słowo Pan. Czarnoskóry nie odpowiedział tylko postawił masywną skórzaną walizkę na stole, otworzył ją i wyjął na wierzch ubrania, dwie peruki i samoprzylepne wąsy.  Poczułem wibrujący telefon komórkowy w prawej kieszeni spodni. Wyjąłem go szybkim ruchem ręki niczym stereotypowy kowboj energicznie swój rewolwer u pasa. Nacisnąłem przycisk zielona słuchawka i przybliżyłem do ucha
- Tak, słucham? – odezwałem się pierwszy.
- Pastor Francesco Luppo z bazyliki katedralnej św. Józefa w San Jose z tej strony, czy dodzwoniłem się do Pana Michała Bradeniowskiego? - nastała kilku sekundowa cisza. Byłem w szoku. Czego ode mnie chcą czarnoskóry w słomkowym kapeluszu i pastor?  Milczenie przerwał rozmówca w koloratce:
- Niech Pan mnie uważnie posłucha. Lada moment do restauracji, w której się Pan stołuje powinien zjawić się kościelny z mojej parafii, czarnoskóry młody mężczyzna, rozpozna go Pan po słomkowym kapeluszu. Chciałbym, żeby Pan udał się za nim do przebieralni sklepu odzieżowego „Vestido” naprzeciwko, a następnie bezpośrednio do bazyliki. W walizce znajduje się przebranie. Wiem, że to wygląda komicznie, ale nawet tutaj kręci się sporo szpiegów z obcych krajów. Wolałbym, żeby nie został Pan rozpoznany, gdyż to może źle się dla Pana skończyć. To ci, którzy nie znają litości i obchodzą się dość brutalnie z delikwentami.
- On już tu jest… - odparłem z niepewnością w głosie.
- To na co Pan czeka! Ruszaj dupę i do przebieralni póki Ci życie miłe! – wrzeszczał pastor. Rozłączył się.
- Tak, Michał Bradeniowski we własnej osobie..- nie zdążyłem dokończyć bo czarnoskóry chwycił mnie mocno za nadgarstek prawą ręką ciągnąc w kierunku wyjścia. W lewej trzymał pod pachą przebranie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz