czwartek, 30 czerwca 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(4)

O godzinie 8 p.m. zjawiłem się przed wejściem do restauracji hotelu Los Gatos Lodge.
- Dobry wieczór – przywitał mnie ze szczerym uśmiechem Jerry . Zająłem miejsce na hokerze bliżej okna. Barman energicznym ruchem ręki wyjął spod lady czystą szklankę o znanym mi kształcie, wrzucił dwie kostki lodu i odwrócił się by sięgnąć po butelkę whisky.
- Hej Jerry – odparłem z obojętnością w głosie.
- Panie Michale, widzę że nie jest Pan dziś w dobrym humorze. Czy coś się stało? – zapytał ciepło barman.
- Jakbyś zgadł. Dzwoniła moja była żona Joanna Cisowska. Pokłóciliśmy znowu o to samo- Zrobiłem pauzę by sięgnąć po już pełną szklankę i - O pieniądze. Ma problemy finansowe ze spłatą kredytów. Zażądała 50 tysięcy złotych tak po prostu. Nie wiem jak to mogło się stać. Po przylocie z Warszawy do Los Angeles pracowałem w kilku redakcjach pisząc różne opowiadania, felietony i wierszyki. Część pensji wysyłałem na konto bankowe żony. Uznałem, że taki gest zrekompensuje 2 lata bądź co bądź udanego małżeństwa. – barman słuchał z uwagą wpatrując się we mnie jak w książkę, która fascynowała go z każdym słowem coraz bardziej. - Wydzierała się do słuchawki jakby jej ktoś wsadził kolec w dupę – zaśmiałem się głośno. – W takich chwilach żałuję, że się ożeniłem. Wyobrażam sobie co by było gdybyśmy mieli dziecko. Joanna zapewne zadłużyłaby i je na podobną kwotę. Masakra. – wziąłem głęboki oddech i wypuszczając powietrze z płuc powiedziałem z uśmiechem – Dobrze, że dzieli mnie tysiące kilometrów od tej jędzy. Sama sobie winna. Niech teraz wypije sobie to piwo, które sobie naważyła – skończyłem.
- Proszę spojrzeć na mnie. Jestem kawalerem. Nie potrzebuje kobiety na całe życie. Płeć piękna zaszczyca codziennie swoją obecnością mój lokal. Uwielbiam je za to jak uroczo się prezentują w ekstrawaganckich kreacjach , jak pachną drogimi perfumami od Armatniego czy Diora, jak rzucają seksowne spojrzenia w moja stronę by zwrócić moją uwagę. Już się przyzwyczaiłem do takiego życia i jak na razie nie chcę nic zmieniać. Ale zostawmy sprawy damsko męskie na boku. Zdaje mi się, że coś mi Pan obiecał. Miał Pan dokończyć swoja historię. A więc zamieniam się w słuch. Tylko doleje Panu whisky, bo widzę, że już pusta szklanka. Ale Pan dziś spragniony - zaśmiał się głośno - Jak tak dalej pójdzie opróżni mi Pan wszystkie zapasy – ostatnie zdanie wywołało u mnie uśmiech od ucha do ucha.
- Tak Jerry, musisz koniecznie zadzwonić po dostawę towaru, bo na tak długą historię jedna butelka Ballantines’a to stanowczo za mało – odparłem.
- Dobrze. Da się to jakoś załatwiać. Lecz proszę mnie nie trzymać w niepewności. Jestem ciekaw co się działo dalej, po tym jak znalazł się pan u progu drzwi wejściowych do bazyliki – wziąłem solidny łyk świeżo nalanej whisky i zacząłem opowiadać dalej.

piątek, 24 czerwca 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(3)

            Pickup miał napęd na cztery koła co zwiększało możliwości trakcyjne eliminując ryzyko wejścia w poślizg podczas skręcania w wąskie alejki parkingu. Wyjechałem na South Market Street w kierunku Bazyliki Katedralnej św. Józefa. Dystans do pokonania niewielki, raptem 100 metrów w linii prostej lecz z powodu korków rzeczywisty czas podróży musiał się znacznie wydłużyć.  Spojrzałem pobieżnie na murzyna.
- Hej bro, trzymasz się jakoś?!– zapytałem nerwowo. Pot spływał mu strugami po karku i miał drgawki. Nie wyglądał za dobrze, jakby się naćpał czegoś. Powtarzał w kółko to samo: Me estoy muriendo, Me estoy muriendo…
Spojrzałem w prawe lusterko. Nie wierzyłem własnym oczom. Mężczyzna z siekierą nie dawał za wygraną i podążał truchtem chodnikiem rozglądając się wokół. Z sekundy na sekundę jego sylwetka stawała się coraz  bardziej wyrazista. Miał na sobie czerwoną flanelową koszulę, wytarte ciemne jeansy i skórzane kowbojki. Z twarzy wyglądał młodo, mógł mieć ze 20 lat. Zaskakujące, że jego ubiór kojarzył mi się z typowym drwalem, jakiego się widuje podczas Lumberjack Festival w Stillwater w Minnesotcie. Podjąłem decyzję instynktownie nie bacząc na konsekwencje. Wjechałem na środek parku Plaza de Cesar Chavez wprost na tryskające z ziemi wodne fontanny uważnie kontrolując otoczenie by nikogo nie potrącić. Zjechałem na ścieżkę dla pieszych wyprzedzając kolumny samochodów po prawej stronie. Zwolniłem i ominąłem baterię słoneczną zamontowaną na podwyższeniu, która przypominała pomnik przyrody. Wyjeżdżając z parku przejściem dla pieszych wcisnąłem mocniej pedał przyspieszenia wykorzystując okazję, że sygnalizator zmienił kolor światła na zielony. Minąłem San Jose Museum of Art. Wyprzedziłem białą Toyote Camry i na pomarańczowym świetle przejechałem skrzyżowanie
S Market St i W San Fernando St. Z piskiem opon zatrzymałem Silverado tuż przed głównym wejściem do bazyliki.
Teraz, to ja byłem cały spocony. Siedziałem w bezruchu rękami opierając się o koło kierownicy.  Auto nie stało równolegle względem ulicy lecz było obrócone o pewien kąt w taki sposób, że widziałem na wprost część ogrodzenia posiadłości kościelnej. W pewnym momencie ujrzałem coś niezwykłego. Kocur, olbrzymi jak wieprz, czarny jak sadza lub gawron podszedł.. tak jest, nie przewidziałem się … podszedł do siedzących meneli na murku przy bramie bazyliki. Wyrwał jednemu łapą butelkę taniego wina poczym wsadził sobie do paszczy i zaczął ssać jak bobasek smoczka. Drugi krzyknął:
- Kotom nie wolno! – awanturował się ów menel. Kocur zdenerwował się i zasadził mu kopniaka w brzuch i prawego sierpowego. Jego zwinność dawała mu przewagę nad pijakiem. Walka trwała krótko. Czarny kot zwyciężył jednogłośnie. Spłoszeni menele przeskoczyli bramkę i zniknęli gdzieś za rogiem. Dźwięk skrzypiących drzwi wejściowych bazyliki wystraszył zwierzę. Na pierwszy rzut oka zdawało mi się że widzę pastora, o ile można być pewnym tak oczywistej rzeczy po tym, jak się było świadkiem kociej bijatyki. Pastor był realnym tworem. Mogłem to stwierdzić w chwili, gdy obszedł przód pickupa a następnie otworzył drzwi kierowcy i kazał mi opuścić kabinę.
- Pastor Luppo, chciał się ojciec ze mną widzieć? – chciałem się upewnić.
- Tak, panie Bradeniowski, proszę za mną – wskazał uchylone drzwi głównego wejścia do bazyliki.
- A co z nim? – zwróciłem uwagę na murzyna który siedział nieruchomo. Już przestał reagować impulsywnie. Żył. Klatka piersiowa unosiła się i opadała łagodnie.
- Proszę się nie martwić. Bertocello odwiezie go do Santa Clara Medical Centre. Z pewnością Giuseppe zapomniał rano zażyć dawki 5 g metizolu, leku na nadczynność tarczycy. Objawy wyglądają groźnie to fakt, ale od tego się nie umiera. Już Pan Bóg ma go w swojej opiece - uśmiechnął się. Kocur, który przed chwilą walczył jak gladiator na arenie, pojawił się niespodziewanie by przytrzymać nam drzwi.
- Bertocello, jakiś ty dobrze wychowany – podziękował kocisku pochylając lekko głowę do przodu. Nie no, tego już za wiele – pomyślałem.
- Chce ojciec powiedzieć, że to jest Bertocello, i to coś odwiezie murzyna do szpitalu?! – wybuchnąłem.
- Proszę tak głośno nie krzyczeć – zwrócił mi uwagę pastor. Bertocello jest tu znanym i powszechnie szanowanym kotem. Jest uprzejmy i uczynny. Ale czas nagli. Wchodzimy.
Przekraczając próg żelaznych drzwi spojrzałem na kota z bliska. Cienkie sterczące białe wąsika kontrastowały z czernią jego sierści. Stał w rozkroku na dwóch łapach wyprostowany jakby połknął kij. Nasze spojrzenia spotkały się.
Oczy, które nie mrugają, które przyciągają i niepokoją, których źrenice zwężają się w wąską pionową szparkę lub rozszerzają się zadziwiająco, przesłaniając kolorowe tęczówki niby czarne perły. Takie były kota oczy.
- Moje znasz, Jerry – zwróciłem się do barmana z lekkim uśmiechem. On natomiast nie odpowiedział, tylko wskazał zegar na ścianie
- 2:15, Panie Michale, muszę Pana przeprosić, ale już czas zamykać lokal. Jakby mógł Pan zajść do mnie o tej samej porze na whisky z lodem? – zapytał niecierpliwie. Zgodziłem się. Zapłaciłem za 8 szklanek whisky i udałem się do wyjścia. Na zewnątrz czekała taksówka, która zabrała mnie do sektora C mieszczącego się w prawej części posesji. Uroczy młodzieniec o ciemnej karnacji uśmiechnął się jednoznacznie wskazując, że należy mu się napiwek. Dostał 10 dolców, pożegnał mnie na dobranoc i odjechał. Ja tymczasem spojrzałem w górę na rozgwieżdżone niebo i pomyślałem, że czas najwyższy skończyć z tym piciem. Tyle jeszcze mam spraw do wyjaśnienia, a ja sobie urządzam wieczór z barmanem. Stanąłem przed drzwiami pokoju 467, włożyłem klucz do zamka, przekręciłem dwa razy w lewo i nacisnąłem klamkę. Po wejściu do środka zapaliły się automatycznie wszystkie lampy oświetlając wnętrze pomieszczenia. Rozebrałem się do rosołu i wskoczyłem do kabiny na szybki prysznic. Minął kwadrans jak leżałem na plecach brzuchem do góry przykryty miłą w dotyku kołdrą z wyszytymi inicjałami hotelu LGL (Los Gatos Lodge). Powieki przysłoniły mi oczy. Zacząłem liczyć barany przeskakujące przez wirtualny płot. Zgubiłem się w okolicach drugiej setki. Dopiero odprężający Miles Davis w utworze Yor’re under arrest sprawił że chwilę później zapadłem w głęboki sen…

czwartek, 23 czerwca 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(2)

         Gdy wychodziliśmy z Original Joe’s użyłem wolnej lewej ręki by sprawdzić godzinę. Zegarek na skórzanym pasku był inkrustowany wzorami przypominającymi liście akantu oplatające cyferblat. Wskazówki zamknięte od góry szklaną pokrywą, od dołu obudową mechanizmu śrubowego,  były pozłacane. Była 8:27 a.m. Skrzyżowanie South 1st Street i West San Carlos Street były mocno zakorkowane o tej porze. Przecisnęliśmy się bez trudu między samochodami i wkroczyliśmy do środka „Vestido”. Wnętrze było przestronne i mieściło odpowiednio rozplanowane sektory odzieżowe. Prawa część zarezerwowana dla mężczyzn lewa dla kobiet. Na końcu sali po prawej stronie zauważyłem punkt obsługi klienta i kasy, ale czarnoskóry w słomkowym kapeluszu skierował mnie na lewą stronę gdzie mieściły się przebieralnie.
-  Entra hombre blanco – zwrócił się do mnie murzyn zachrypniętym głosem wskazując palcem pierwszą z brzegu kabinę. Teraz miałem okazję dobrze się mu przyjrzeć. Miał może z 185 cm wzrostu, małą głowę z dwudniowym zarostem na twarzy, wąską klatkę piersiową, za to ramiona silnie umięśnione, co wyglądało pokracznie, tak jakby ręce były przyszyte do korpusu nitką i dyndały swobodnie. Nie musiał się chwalić, że zna hiszpański. Nie trudno było się domyślić jaką informację chciał mi przekazać. Cisnął w kąt kabiny moje przebranie i czekał aż wejdę do środka i zasunę parawan. Peruka czarna typu lata 70-te i przyklejane wąsy nie za bardzo mi przypadły do gustu. Do tego strój hipisowski o bujnej kolorystyce, coś w rodzaju efektu nieudanej imprezy alkoholowej następnego dnia. Zdjąłem buty, spodnie, marynarkę, jasnoniebieską koszulę w kratę i przyjrzałem się w lustrze. Sylwetka normalna, 180 cm wzrostu, oczy piwne, włosy krótko obcięte, szeroka klatka piersiowa, umięśnione uda i nogi, ręce średnio umięśnione. Kiedyś za młodu trenowałem bieganie amatorsko. Przywdziałem nowy strój. Wyszedłem z kabiny i ujrzałem czarnoskórego w słomkowym kapeluszu ubranego podobnie jak ja. Różniliśmy się jedynie kolorem peruk, on miał blond. Podeszliśmy do kasy. Urocza młoda blondyneczka widząc nas nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Mogłem się tylko domyślać, że uznała nas za ludzi o orientacji homoseksualnej, co mnie by osobiście obraziło, mnie stuprocentowego heteryka. Nasze przebrania nie były kupione w tym sklepie, mimo to mój kompan zapłacił za skórzany pasek, który chwycił przypadkowo w drodze do kasy. Po załatwieniu tej czynności  udaliśmy się do wyjścia. Wskazówki zegarka ustawiły się pod kątem prostym oznajmiając, że wybiła godzina 9 a.m.
            Okolica była mi dobrze znana. Na 170 South Market Street mieścił się the Fairmont San Jose, luksusowy 13 piętrowy hotelowy wieżowiec z widokiem na fontannę w parku Plaza de Cesar Chavez. Wynajmuję tam apartament na 12 piętrze z kuchnią, łazienką, sypialnią, salonem i obszernym balkonem, na którym spędzam większość część czasu. Na dachu wieżowca mieści się basen kąpielowy zawsze pełen roznegliżowanych pań w otoczeniu palm dających cień leżakowiczom. Obiad i kolację jem tu na miejscu. Jest drogo, za to wykwitnie i mogę zażyczyć sobie dowolnej potrawy. Ostatnio poprosiłem kelnera o hamburgera XXL z frytkami i coca colę 0,5 litra. Kwadrans później dostałem co chciałem i uwierz mi Jerry, w smaku podobnie jak w Macku. Na obsługę hotelową nie mogę narzekać. Raz pomagała mi dojść do drzwi pokoju, gdy po przyjeździe do San Jose postanowiłem oblać szczęśliwe dotarcie na miejsce. Podobno wtedy naubliżałem konsjerżce wyzywając ją od szmat, kurew itp. Po tym incydencie oczywiście przeprosiłem publicznie wręczając jej bukiet kwiatów na zgodę. Emocje lekko opadły lecz sądzę, że konsjerżka Jacqueline nadal żywi do mnie urazę. W sumie wcale mnie to nie dziwi, na jej miejscu zmieniłbym pracę.
            Od strony  West San Carlos Street vis a vis Original Joe’s Restaurant znajdował się bezpłatny parking samochodowy. Identyczne miejsca w tym rejonie San Jose są rzeczą powszechnie spotykaną. W Polsce znalezienie wolnego miejsca w centrum Warszawy graniczyłoby z cudem. Mijaliśmy kolejny rząd zaparkowanych aut aż w końcu czarnoskóry wskazał ręką dużego srebrnego pickupa. Podeszliśmy bliżej. Chevrolet Silverado LS, tak wskazywał napis z tyłu auta. Z przodu specyficzny wlot powietrza z naklejoną poprzecznie chromowaną listwą z wypośrodkowanym logo marki oraz podwójnymi reflektorami. Czarnoskóry cisnął rzeczy z przebieralni na pakę i rzucił mi kluczyki. W środku Silverado: skórzane obicia foteli, podłokietnik, automatyczna dźwignia zmiany biegów przy kierownicy, panel elektroniczny przy drzwiach kierowcy i pasażera z możliwością regulacji wysokości szyb, oparcia fotela, klimatyzacji oraz ergonomiczna deska rozdzielcza. I ja miałem prowadzić taką bestię co waży około 3 ton. Westchnąłem. Murzyn oparł się wygodnie na siedzeniu, wyjął z kieszeni koszuli paczkę Morley’ów i ustami wyciągnął papierosa. Wsadziłem kluczyk do stacyjki, przekręciłem i odpaliłem silnik.  
Ustawiłem dźwignię w położeniu N (neutral) a następnie czekałem na komendę Jedziemy by wrzucić R (reverse) a potem D (drive).
Czarnoskóry pstryknął zapaliczką i w tym momencie tylna szyba rozbiła się na malutkie kawałki. Poczułem, że jakiś ciężar dociąża tylną oś chevroleta. Odwróciłem się do tyłu nerwowo i zobaczyłem człowieka z siekierą.
- Kurwa, pierdolony! – krzyknąłem. Nie zastanawiałem się dłużej. Wrzuciłem bieg wsteczny i wyjechałem tyłem na ślepo demolując jakieś auto. Siła bezwładności wyrzuciła napastnika w powietrze i po chwili w lewym lusterku zobaczyłem go leżącego na asfalcie z zakrwawioną buzią. Siekierę trzymał cały czas przy sobie.

środa, 22 czerwca 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(1)

Przychodzę do hotelu. Zamawiam whisky z lodem. Za ladą barman, który udaje że wyciera szklanki i przygląda mi się z uwagą jakby pilnował złodzieja. Co on mi się tak przygląda? To bardzo nieprzyjemne czuć na sobie takie spojrzenie. Mimo to decyduje się opowiedzieć historię mojego życia właśnie jemu.
Jestem pisarzem polskiego pochodzenia mieszkającym w Los Gatos na obrzeżach San Jose stanu California USA. Wyjechałem z rodzinnego kraju 5 lat temu po tym jak wyrzucono mnie z redakcji za skandaliczny artykuł nawiązujący do tajemniczej śmierci znajomego dziennikarza Igora Trzaskacza, który według mojej wersji zdarzeń został brutalnie pobity przez lokalną policję za głoszenie własnych poglądów. Publiczne przemówienia Trzaskacza nagłaśniane przez media stanowiły niewątpliwe zagrożenie dla obozu rządzącego tym bardziej, że coraz więcej słuchaczy podzielało jego tezy odnośnie malwersacji publicznych pieniędzy i używanie służb mundurowych do eliminacji groźnych przeciwników. Agencje prasowe doniosły oficjalnie o samobójstwie co było w moim przekonaniu sprzeczne z jego zasadami moralnymi.- Naleje mi pan to samo ?- zwróciłem się do barmana, - Dobrze Proszę Pana- odrzekł. I kontynuowałem dalej.
Utrata pracy nie odstraszyła mnie od poszukiwania prawdy. Udało mi się znaleźć w mieszkaniu Igora na odwrocie jego ulubionego obrazu, autorstwa Michała Pędzelka "Projekt o poranku", zaszyfrowaną wiadomość po angielsku: " tam gdzie trzęsie się ziemia tam szukaj znaczenia, na zachód od skrzyżowania Loma Prieta Montaña". Bez trudu uzyskałem informacje z Internetu o trzęsieniu ziemi Loma Prieta które nawiedziło miasto Oakland 17 października 1989r. Wiedziałem gdzie szukać. Wiedziałem też, że Trzaskacz coś odkrył co mogło zaszkodzić premierowi Rychterowi i jego kolegom, dlatego został zamordowany.  Rozwikłanie drugiej części wiadomości, mianowicie " na zachód od skrzyżowania Loma Prieta Montaña", pozostawało nadal niewyjaśnione. Moje wątpliwości zostały rozwiane dopiero tydzień po przyjeździe do San Jose gdy w restauracji, w której się stołowałem dosiadł się do mojego stolika czarnoskóry młody mężczyzna ubrany w koszule w kwiaty, białe lnianie spodnie, sandały i słomkowy kapelusz, który zasłaniał całe jego czoło i oczy przyćmione okularami przeciwsłonecznymi…
            Hotel Los Gatos Lodge przy 50 Los Gatos-Saratoga Road został założony w 1958r. Całość stanowi kompleks budynków podzielonych według stopnia zamożności klienta. Lewą stronę, bliżej basenu, upodobali sobie znani celebryci, bogaci biznesmeni i inni, ze względu na pełen wachlarz atrakcji hotelu. Natomiast prawą ci, których stać tylko na wynajem pokoju i spędzanie czasu popijając drinki na balkonie. Od północy posesja otoczona jest rzędami drzew i krzewów, najgęściej od strony wschodniej. Na południe od hotelu na otwartym terenie zbudowano boisko do rugby i baseballa. Dojazd zajmuje tu 10 minut z międzynarodowego portu lotniczego w Los Gatos. Codziennie obsługiwanych jest tu tysiące podróżnych chętnych zapłacić nawet $259 za noc za apartament z jakuzie. Hotel ponadto organizuje wesela, komunie, wynajmuje sale konferencyjne, siłownie, kasyno itd. Restauracja, w której teraz się znajduję, mieści się na dole przy recepcji. Barman, Jerry Hugh, 45-letni mężczyzna, kawaler z wyboru, wynajmuje pokój w sektorze A. Jerry przerwał mi opowieść gdy zorientował się, że moja szklanka jest znowu pusta.
- Panie Michale, rozumiem znów to samo? – zapytał grzecznie barman.
- Dokładnie Jerry, jeszcze raz polej, ale to będzie ostatni. Czuje że portfel zaczyna mi się kurczyć – dodałem z uśmiechem. Jerry roześmiał się i odparł:
- Przerwałem Panu opowieść akurat w kluczowym momencie. Pozwoli Pan że zafunduje Panu jeszcze jedną whisky z lodem. Zgodziłem się i kontynuowałem dalej.
            Kończyłem jeść wyśmienity omlet z czterech jaj popijając sok z wyciskanych świeżych pomarańczy w Original Joe’s Italian Restaurant przy 301 South 1st Street. Czarnoskóry nieznajomy zwrócił się do mnie po hiszpańsku:
- Buenos días señor, czy mam przyjemność z Panem Michałem Bradeniowskim?
Szczerze powiedziawszy nie znam hiszpańskiego ale gdy wymówił moje nazwisko trochę mnie zaniepokoiło, że może jest szpiegiem. Zwróciłem się do niego po angielsku:
- Kim Pan jest i czego Pan ode mnie chce? – zaakcentowałem słowo Pan. Czarnoskóry nie odpowiedział tylko postawił masywną skórzaną walizkę na stole, otworzył ją i wyjął na wierzch ubrania, dwie peruki i samoprzylepne wąsy.  Poczułem wibrujący telefon komórkowy w prawej kieszeni spodni. Wyjąłem go szybkim ruchem ręki niczym stereotypowy kowboj energicznie swój rewolwer u pasa. Nacisnąłem przycisk zielona słuchawka i przybliżyłem do ucha
- Tak, słucham? – odezwałem się pierwszy.
- Pastor Francesco Luppo z bazyliki katedralnej św. Józefa w San Jose z tej strony, czy dodzwoniłem się do Pana Michała Bradeniowskiego? - nastała kilku sekundowa cisza. Byłem w szoku. Czego ode mnie chcą czarnoskóry w słomkowym kapeluszu i pastor?  Milczenie przerwał rozmówca w koloratce:
- Niech Pan mnie uważnie posłucha. Lada moment do restauracji, w której się Pan stołuje powinien zjawić się kościelny z mojej parafii, czarnoskóry młody mężczyzna, rozpozna go Pan po słomkowym kapeluszu. Chciałbym, żeby Pan udał się za nim do przebieralni sklepu odzieżowego „Vestido” naprzeciwko, a następnie bezpośrednio do bazyliki. W walizce znajduje się przebranie. Wiem, że to wygląda komicznie, ale nawet tutaj kręci się sporo szpiegów z obcych krajów. Wolałbym, żeby nie został Pan rozpoznany, gdyż to może źle się dla Pana skończyć. To ci, którzy nie znają litości i obchodzą się dość brutalnie z delikwentami.
- On już tu jest… - odparłem z niepewnością w głosie.
- To na co Pan czeka! Ruszaj dupę i do przebieralni póki Ci życie miłe! – wrzeszczał pastor. Rozłączył się.
- Tak, Michał Bradeniowski we własnej osobie..- nie zdążyłem dokończyć bo czarnoskóry chwycił mnie mocno za nadgarstek prawą ręką ciągnąc w kierunku wyjścia. W lewej trzymał pod pachą przebranie.

środa, 15 czerwca 2011

Czemu

Zostałem <pauza>, niesłusznie potraktowany
Przez kolegów stojących tuż przy bramie.
Przybralem postawe godną męza stanu
Nic to nie pomogło skopali mnie za karę
Bo kieszenie puste nic w nich nie zastałem
A tu się było złożyć na piwko i gorzałę.
Prawda i realia o dzisiejszym świecie
Są jak bradermania w szuwarowy wrzesien.

Czemu tyle panoszy sie gówna w naszym kraju
Czemu żyjemy za garsć złotówek a nie dolarów.
Czemu ci wstyd gdy wspominasz dawne czasy
Czemu robisz się czerwony gdy wysmiewają cie kutasy!

Puste kieszenie bez marnej złotówki
Czynią cie frajerem co łka do poduszki.
Gasterem byś był gdybys wyjął pistolet
I obronił przed oprawcami rzesze kobiet.
Teraz juz wiem jak sie postępuje gdy
widze pozera morde mu zaknebluje
Wypieprze do kanału wszystkie kosztownosci
spale mu chałupe jego ciało i kości.

Czemu tyle panoszy sie gówna w naszym kraju
Czemu żyjemy za garsć złotówek a nie dolarów.
Czemu ci wstyd gdy wspominasz dawne czasy
Czemu robisz się czerwony gdy wysmiewają cie kutasy!

Autor: BRADERCIO