środa, 7 września 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(12)

        Stałem na środku placu w otoczeniu krzaków różanych wpatrując się przed siebie na coś co własnie wyrosło mi przed oczyma. To coś miało 3 piętra, rozpościerało się na prawą i lewą stronę mojego pola widzenia z setkami okien, elewację wykończoną tradycyjnym tynkiem z elementami z imitacji kamienia i wiele innych szczegółów o których nie będę wspominał, bo wiem że Czytelnika ciekawi jedna rzecz. Konfrontacja z Jerrym. Ale musisz się uzbroić w cierpliwość. Bo, żeby do niej doszło muszą zajść pewne zdarzenia, które przybliżą Cię do prawdy. Do prawdy o Michale Bradeniowskim. Tak. To nastąpi, ale niebawem.
     Przekraczając próg nieświadomie przeniosłem się do innego świata. Świata, który mi był bardzo znany. Opowiadałem o nim wcześniej gdy siedząc przy barze popijałem wisky z lodem skupiając swoją uwagę na jedynym słuchaczu jakim był barman Jerry Hugh. Tym razem lokal był pusty i bezdźwięczny. Poczułem się nieswojo przyzwyczajony do nieustających głośnych rozmów przy stolikach, unoszącego się dymu papierosowego, rozbrzmiewającej nuty muzycznej zaimprowizowanej przez emerytowanego pianistę Freddiego i towarzyszącej mu solistki Colie, uroczej blondwłosej dziewczynie o nieskazitelnej urodzie. No i Jerry zawsze obecny, teraz za ladą nikt nie obsługuje klientów, nie podaje drinków. Wielka szkoda bo akurat miałem chęć na szklaneczkę złocistego procentowego płynu z kostami lodu. Jeszcze przed chwilą zanim znalazłem się w środku było południe. Słońce w zenicie. Aż żar spływał z nieba. Teraz zapanował półmrok. Utkwiłem wzrok na półce z alkoholami. Nie dawał mi spokoju jeden szczegół który utkwił mi w pamięci. W środku brakowało jednej butelki z trunkiem. Podszedłem bliżej powoli stawiajac kroki. Zaskrzypiała podłoga. To nasunęło mi podejrzenie, że nie znajduję się w restaruacji hotelu Los Gatos Lodge. Tam były jasne płytki ceramiczne. A więc wyobraźnia plata mi figle? Zaufałem instynktom. Oparłem się rękoma o blat i wysunąłem się do przodu. Luka w środku sugerowałaby ze brakująca butelka zleciała na ziemię i rozbiła się na kawałki. Moje przypuszczenia okazały się mylne choć nie do końca. Odkryłem czerwone ślady. Po kształcie rozpoznałem, że należą do jakiegoś zwierzęcia. Kota może psa? Chyba bardziej przypominały to pierwsze z możliwych. Wygladało to mniej więcej tak:

Wpadła mi do głowy pierwsza myśl, że ów kot wychłeptał rozlane czerwone wino i stąd ten dzwiny charakter śladów. Zygzakowaty. Napruty kocur. A to dobre. Drugiej i kolejnej myśli nie było. Tropy prowadziły mnie do momentu gdy napotkałem przeszkodę w postaci ściany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz