piątek, 9 września 2011

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi..(13)

     Znudziła mnie ta zabawa w kotka i myszkę. Tylko kto tu jest kotkiem a kto myszką? Jak narazie krążę wokół nieuzasadnionych spekulacji nie majacych potwierdzenia w rzeczywistości. Otóż to. Na dodatek zagłębiam się coraz bardziej w świecie który sam wymyśliłem zamiast dać sobie z tym spokój. Czemu nie może mnie ktoś uszczypnąć skoro to tylko sen? Trwanie w nieświadomości niepokoi mnie z każdą chwilą gdy rozglądam sie po pomieszczeniu. Niby szklanki, talerze, krzesła, kanapy są na swoim miejscu. Lecz jako śmiercionośne narzędzie w rękach niewidzialnej siły mogą stanowić zagrożenie życia. Mojego życia. Czy można umrzeć we śnie? Owszem. Ze strachu. Silna reakcja organizmu wywołująca przyśpieszony rytm serca i na dzień dobry zawał i zatrzymanie jego pracy. Zgon. Leżakowanie w kostnicy. Uroczystość pogrzebowa. Pogrzebany na wieki. Tak to sobie wyobrażałem, co nie oznacza że tak miało być.
     Zwróciłem się w kierunku wyjścia. Drzwi były zamknięte. Próbowałem je wyważyć z rozpędu, ale ani drgnęły. Byłem cały obolały, pot spływał mi po karku ze zmęczenia. Osunąłem się na ziemię i wtem doznałem objawienia. Ukazał mi się Jezus Chrystus. Stał naprzeciwko mnie w złotej szacie i uczynił znak krzyża. Przemówił po angielsku: 'Michale, nie lękaj się. Bóg ma cię w opiece'- i podszedł bliżej i pomógł mi wstać. Wskazał ścianę przy której kończyły się czerwone ślady kocich łap. Z mojej perspektywy dostrzegłem wczesniej nie widoczną dziurę. Coś na wzór mysiej dziury. Zaprowadził mnie do niej. Była wielkości mojej pięści. Byłem ciekaw co jest po drugiej stronie. Jezus podszedł do baru i napełnił szlankę pierwszym lepszym trunkiem a następnie podał mi do wypicia. Wahałem się przez moment. W końcu pociągnąłem łyk. W oka mgnieniu skurczyłem się do takich rozmiarów, że wzrostem sięgałem czubkowi buta Syna Bożego. Cudowne przemienienie wina w eliksir na karłowatość. Niezła sztuczka - pomyślałem. Jezus zrobił swoje i oddalił się na drugi plan a ja patrzyłem sie na wielką dziurę w ścianie. Wejść do środka czy nie wejść, oto jest pytanie.
Nie minęło kilka chwil jak kopnięty w tyłek poleciałem do przodu  i uderzyłem głową o ziemię. Bolało. Ojoj. Nie potrzebnie zajęknąłem. W ten sposób sprowadziłem na siebie kłopoty. Ogromny spasiony czarny jak smoła kocur spuścił na mnie głowę odkrywając przede mną prawdziwe oblicze. To był Bertocello. Kot dżentelmen. Zawsze pomocny, serdeczny i inteligentny. Tak go pamiętałem dotychczas. Ale teraz miał inne zamiary nie miały nic wspólnego z czynieniem dobra. Nie spuszczał mnie z oka i tylko mlaskał językiem. Pewnie myślał że byłbym dla niego smacznym kąskiem. Też zgłodniałem. W oddali ujrzałem szafę na ubrania. Wyrwałem się do przodu bięgnąc pod kocim cielskiem wspartym na masywnych łapach. Zwierzę ani drgnęło. Stało w bezruchu wpatrujac się w martwy punkt. A ja dałem nura do szafy i... cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz