czwartek, 12 lipca 2012

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi (47)

Drzwi amerykańskiego busa z banerem Haunted San Diego Ghost Tour otworzyły się przede mną z hukiem, dawno nie oliwione nadawały się do naprawy. Trochę się wzdrygnąłem, co ubawiło kierowcę, który prawdopodobnie zrobił to specjalnie by mnie nastraszyć. Stałem na schodkach zapuszczając żurawia na tył "Ghost Bus", gdy nagle się okazało, że tylko dwa pierwsze rzędy są zajęte, a dalsze pochłaniała ciemność. To jakaś sztuczka? - pomyślałem. - Trumna na kółkach jest gotowa na przyjęcie zmarłego, sir - parsknął śmiechem. Kompletnie nie przejmowały mnie jego sarkastyczne odzywki, nawet fakt że był bardzo czarny i jego gałki oczne kontrastowały z tą jego bardzo ciemną skórą nie robiły na mnie żadnego zdarzenia. Pierwszy rząd. Zajęty. Kto śmiał zająć? Dwie staruszki po prawej oraz dziewczyna z chłopakiem po lewej. Drugi rząd. Po prawej dwójka żołnierzy U.S. Marine Corpse oraz po lewej dwóch Azjatów.Usiadłem przy oknie w trzecim rzędzie za dwójką młodych chłopaków mięśniaków. Nawet nie zwróciłem uwagi o czym była mowa z przodu wiedząc że było głośno, jednak ważniejsze było zajęcie miejsca. 

Wrzawę i podniecenie ostudził człowiek, który dosłownie wskoczył do środka jak opętany. Niewiele brakowało a zderzyłby się z kierowcą, którego uśmiech nie schodził z twarzy. - Buuu,uaaaa, duuuchy tu i tam, w San Diego straaaszy i Ty i ty się przekonaasz, "Coffin on wheel" żebyś nie zapomniał, że wieczór just begins! huahaha - modulował głosem ten ktoś w przebraniu. Maska kościotrupa i czarna pelerynka z marketu za parę dolców. A i jeszcze środek fluorescencyjny, którym posypał sobie głowę? No proszę was. Spooky. Bardzo spooky. Drzwiczki się domknęły i nie było odwrotu. Mr Spooky ( tak go nazwałem) zaczął swą "mroczną" opowieść:
Niedziela. 7 kwietnia 1989. Na trasie z Fallbrook do Bonsall ciężarówka gastronomiczna firmy Nessy Burger zatrzymała się na stacji zatankować paliwo. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że z chwilą napełniania zbiornika nagle dyspozytor eksplodował. Wszystko poszło z hukiem. Ciężarówka również, a wraz z nią w powietrze wystrzeliły setki, tysiące "burgerów", które zamiast trafić na talerz wygłodniałego klienta, często opadały na żwirowy podjazd, a nawet na asfaltową 13tkę. Nie wspomnę o kierowcy. A raczej to co z niego zostało. Kikut i pół ciała. Flaki na wierzchu. Obrzydlistwo. Nie skończyło się na jednym incydencie. Następny transport Nessy Burgers kończył się w opisany wyżej sposób. To była klątwa. Złe chmury wisiały nad Nessy Burgers..Jednak do czasu, gdy pojawiło się rozwiązanie..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz