piątek, 16 marca 2012

Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi (30)

Tego dnia obudziłem się razem ze wschodem słońca, przecierając oczy ze zmęczenia, pozwalając sobie na jedno.. no może dwa głębokie ziewnięcia. Oprócz mnie budziła się do życia cała leśna flora i fauna. Ujrzałem kątem oka Jerry'ego gimnastykującego się przy namiocie. Wydawał krótkie jęczące dźwięki świadczące o trudzie jaki wkładał w utrzymanie sprawności fizycznej na jak najlepszym poziomie. Szczerze, nie podzielałbym tego entuzjazmu dla niego, gdybym wczesniej go nie znał jako barmana. Fakt, miał krzepę, ale nigdy tego nie eksponował tak jak w tej chwili.
Ze względu na niezwłoczne stawienie się na lotnisku F.Chopina w Warszawie Jerry uznał, że zamówi dla mnie taksówkę. Tłumaczył mi się coś w stylu: Musisz pojechać sam, poradzisz sobie, przecież latałeś już wielokrotnie liniami powietrznymi. Wszystko się uda, będzie dobrze..itd.. Ale jak to nie będzie przesiadki z pociągu do tramwaju a potem z tramwaju do autobusu na lotnisko? - moje pytanie nie znalazło odpowiedzi u źródła, które niezwłocznie udało się do namiotu. Czekałem chwilę, po czym udałem się za nim do środka. Widziałem go krzątającego się tu i tam. Sprawiał wrażenie jakby czegoś szukał - może biletów lotniczych, których się zapierał, że je posiada. Podniósł srebrną walizkę i położył ją na stole. Odbezpieczył zamek, uniósł klapę do góry i wyjął pistolet z amunicją. 
- W związku z tym, że widzimy się po raz ostatni, mój drogi przyjacielu, chciałbym ci coś dać na drogę. KOLTER RMG-19 model GLOCK, pistolet z gazem obezwładniającym. Fajna zabaweczka ( uśmiechnął się). Masz tu szelki, a do nich przymocujesz sobie kaburę pod pachą. Poklepał mnie po ramieniu i odezwał się do mnie po raz ostatni: 
- Hej Bradeniowski, stary druhu, nawet nie wiesz jak mi będzie ciebie brakowało.! - i uściskał mnie mocno. Wydawało mi się momentalnie że widziałem łzę w jego oku, ale to nie miało teraz znaczenia, bo czas było jechać na lotnisko. Jerry wyprowadził mnie z lasu ząbkowskiego na drogę asfaltową gdzie już czekała na mnie taksówka. Pomachałem mu na do widzenia. On również. Pożegnanie z nim było krótkie i bezbolesne. Przynajmniej dla mnie. Krótka piłka. Cześć - cześć. Jerry juz na tym etapie liczył się mniej niż Marjorie. W końcu po to jadę do Madrytu, żeby ją poznać i przekonać do siebie..  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz