Wysiadłem i ujrzałem to:
niedziela, 1 kwietnia 2012
Chciałbym opowiedzieć swoje życie kelnerowi (31)
Nie znałem hiszpańskiego. W sumie.. to nie do końca było prawdą. Podczas wczasów na Wyspach Kanaryjskich wiele lat temu wspólnie z grupką znajomych mi osób z Polski, przyswoiłem sobie pewien zwrot: Una cerveza, por favor ( Piwo, proszę). I proszę mi wierzyć, że tego dnia gdy lądowałem w Madrycie na International Airport Barajas, odczuwałem odgórną potrzebę napicia się piwa. Byle było ono schłodzone.. Tylko jak poprosić o zimne piwo? Żar lał się z nieba, a moja biała przewiewna koszula z krótkim rękawem przesiąkała od potu z chwilą wyjścia z Terminalu 1 na zewnątrz. Przywołałem ręką taksówkę. Ruszyła z piskiem opon i równie efektownie zatrzymała się obok mnie. Zanim musnąłem klamkę białej skody z czerwonym paskiem na przednich drzwiach, rozejrzałem się wokół. Miałem w pamięci masę rozjazdów, teren otoczony ze wszystkich stron niską zabudową o prostej nieskomplikowanej elewacji, miejscami ze szkła. No i oczywiście dotkliwy upał który dawał mi się we znaki. -Znasz angielski? -spytałem po angielsku. Yes, yes amigo. - Zabierz mnie do hotelu o najwyższych standardach. Interesuje mnie apartament z tarasem widokowym na centrum Madrytu, bar, restauracja, fitness, basen, piękne panie, rozumiesz co mam na myśli? - Si, si..to znaczy Yes, yes. senior. W trakcie podróży próbował mnie zagadywać, lecz udawałem że go nie słyszę. Miałem lepsze zajęcie od wysłuchiwania hiszpańskich fraz, których kompletnie nie rozumiałem. Oglądałem przez szybę świat który mi uciekał bezpowrotnie. Początek był nudny. Odcinek od portu lotniczego do rozjazdu na zachód w kierunku centrum i dalej ulicą Avenida de América ciągle to samo. Cztery pasy ruchu po prawej, cztery pasy po lewej stronie. Ruch na drodze umiarkowany. Sucha wypalona trawa przechodząca w zdrowe zielone krzewy i drzewka. Uboga ta roślinność chociaż miejscami zauważyłem celowo posadzony rządek drzewek konkretnego typu, żeby było jasne. Tu się zaczyna cywilizacja, proszę Pana. Tu hiszpański robotnik sadził to drzewo, żeby było jasne, że nie jest ono dziełem przypadku, tylko zamysłu ludzkiego. Marudzę jak zwykle, ale cóż tak wyglądały peryferie miasta, mało zagęszczone, bez pomysłu urbanistycznego. Ale przyszedł długo wyczekiwany moment gdy coś zaczęło się zmieniać na lepsze. Ulica Calle de Maria de Molina już miała coś w sobie z kalifornijskich miejscowości, tyle że ludzi jakoś tak ubyło. Potem w lewo ulicą Paseo de la Castellana minąwszy dwa ronda, na ostatnim skręciliśmy w Calle de Alcalá i w Calle Gran Via. Poczułem znaczącą różnice w stosunku do poprzednich widoków. Czuć powiew królewskiego gustu. Wysublimowane kształty, zdobienia, innowacja budynków. Taksówkarz zatrzymał się i podał kwotę do zapłaty - €10.00.
Wysiadłem i ujrzałem to:
Nie zastanawiałem się dłużej tylko wszedłem wielkim głównym wejściem do holu. Zarezerwowałem apartament na samej górze. Na razie na tydzień. I hulaj dusza piekła nie ma...:)
Wysiadłem i ujrzałem to:
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz