Granicę z Serbią przekroczyłem w wieku 12 lat w zabrudzonym przepoconym swetrze, butach z dziurą na pięcie i czerwonej opasce na czole podtrzymując chorą nogę dębowym kijem zmierzając ku Pirot District. Spodnie jeansowe już dawno poddały się działaniu mocnego bałkańskiego słońca, które wschodzi i budzi się ze mną każdego dnia gdy nocuję "pod chmurką" w Nature Park "Stara Planina". Jeśli nie śpiewam dla ludu czynię to dla natury. W obu przypadkach nie pozostaję stratny, lud gościnny i hojny zlituje się zawsze nad biednym dzieckiem i poczęstuje chlebem i mięsem, a natura wydaje sama z siebie owoce i biorę je bez skrępowania, chcę to na najwyższą gałąź wchodzę. Mój głos jest darem. Jest tym co mam i czego nikt nie ma prawa mi zabrać choćbym miał oddać duszę diabłu nie przekona się nikt jak ciężko mnie złamać.
Z tego mostka chciałem się rzucić i może bym przeżył bo za głęboko w tym kanaliku to może nie było, szczerze nie sprawdzałem, ale w porę uratowała mnie kobieta. Na imię jej było Patysia. I była aniołem. Szatan kusił, ale przegrał z Aniołem najwyższej klasy. Pirot District to był jej pomysł. We śnie odczytałem znak i podążam na zachód aż zostawię za sobą pas zieleni a wkroczę w miasto szarych odcieni. Imię moje Michał, nazwisko Bradeniowski. Znacie mnie przecież, ale nie od takiej strony, bo tym razem dzieciństwo przeżyję raz jeszcze, będzie pan zadowolony...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz